Pamiętasz, co robiłaś w walentynki?… ale nie te ostatnie, lecz rok temu? Ja pamiętam doskonale, mogę odtworzyć pogodę, odczucia i klimat, jaki panował tamtego dnia. Lekko siąpiący deszcz, dreszczyk emocji spowodowany pośpiechem i ogromem wrażeń estetycznych, do tego zapachy i połączenie pustki z przepychem. Oczywiście nie pamiętam tak każdego dnia, ba! nawet innych walentynek, ale właśnie rok temu byłam w podróży po najwspanialszych muzeach i kolekcjach biżuterii. Dziś chciałabym zabrać Cię na francuską prowincję do Muzeum Rene Lalique, secesyjnego twórcy, który dzięki swej wyobraźni i pracy wybił się na wyżyny rzemiosła.
UROK SECESJI – Muzeum Rene Lalique
Czyż nie powinnam zacząć od krótkiej biografii tego artysty, wyliczenia zasług i chronologii osiągnięć? Jednak, to nie będzie taki wpis! Nie odnajdziesz w nim suchych faktów i tysiąca dat, ale wiele odczuć i emocji, jakie wzbudziło we mnie te kilkadziesiąt minut spędzonych wśród dzieł Rene Lalique’a. Liczę, że uda mi się zarazić Cię tą pasją i oderwać od codzienności, jak przy dobrej powieści. Z tą różnicą, że nic co tu napiszę nie będzie fikcją.
OTULENI BRYZĄ PODRÓŻY
Poranek przywitał nas lekkim deszczykiem, a miasto zamkniętymi drzwiami. Dobrze, że dzień wcześniej sprawdziliśmy harmonogramy muzeów, przez przypadek przegapilibyśmy wspaniałe muzeum Lalique’a. Mieliśmy pojechać tam dzień później, ale wtedy pocałowalibyśmy klamkę. Zatem w lekkim pośpiechu wkroczyliśmy do Muzeum Biżuterii w Pforzheim i z prędkością błyskawicy (2,5 h to ewidentnie za mało) przemknęliśmy między gablotami pełnymi złota i drogocennych kamieni… to jednak nie jest historia o tym miejscu…kilka słów o nim przeczytasz we wpisie – W SKARBCU ANTYCZNEJ BOGINI.
Ledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej, już w innym państwie czekała na nas secesyjna uczta i… bagietka 🙂 Wkroczyliśmy we francuski świat, bury i opustoszały, ale mimo to nie mogę odmówić mu uroku. Mijaliśmy nieśpieszne auta, zadbane domki przyciągające wzrok swym czarem budynków z historią… lecz nasze myśli krążyły wciąż wokół jednego pytania. Gdzie są mieszkańcy tych cudnych miasteczek? Nikt nie wyszedł z psem na spacer czy z dzieckiem na codzienną dawkę świeżego powietrza. Na stacji benzynowej przywitał nas automat do płacenia kartą, dobrze że wujaszek Google podpowiedział nam iż gazole to wcale nie gaz, lecz disel… ufff.
FRANCUSKIE HYGGE
W dalszej części naszej podróży dowiedzieliśmy się, że niedziela dla Francuzów, to czas do spędzania go razem z bliskimi przy niejednym kieliszku wina. Niespiesznie, wspólnie i w zaciszu własnego domostwa… czyżby właśnie taki stan Duńczycy określali mianem hygge? Co prawda w tym zwyczaju bywają wyjątki, które już za chwilę mieliśmy poznać. Krętymi uliczkami dotarliśmy do muzeum usytuowanego na skraju niewielkiej miejscowości, które przywitało nas zielenią i… zapchanym parkingiem. Ach! a więc tutaj podziali się wszyscy rodowici mieszkańcy, udali się do jedynej otwartej kawiarni! Wewnątrz panował przyjemny harmider, powoli kończył się czas lunchu, dlatego udało nam się znaleźć wolny stolik. Trafiła się też strawa dla strudzonych podróżnych. Przecież nie można zwiedzać tak interesującego miejsca z pustym brzuszkiem, biorąc pod uwagę, że po wyjściu z muzeum nie znaleźlibyśmy żadnej otwartej restauracji.
Jedyne dostępne menu było walentynkowe, może tylko dzięki niemu zapamiętałam, że to akurat ten dzień? Wszędobylskie serduszka i kwiatuszki umilały nam chrupanie pachnącego pieczywa, do tego aromat kawy otaczał uspokojone myśli… zdążyliśmy! Co prawda spóźniliśmy się na słodkie co nieco, lodówka z ciastami świeciła już pustkami, może i lepiej…
W BLASKU ZŁOTA I SZKŁA
Przywitał nas mrok wnętrza przeniknięty smugami światła, wszechogarniająca czerń uwydatniała oświetlone dzieła mistrza i jego warsztatu. Wewnątrz kłębił się mały tłumek, który im dalej w głąb rozpraszał się po salkach i wśród gablot, każdy przystawał przy tym co interesowało go najbardziej. Wszystko zaczyna się od idei, którą artysta przelał na papier. Zachowało się kilka tych niezwykłych projektów, szczegółowych rozrysów fauny i flory zaklętej na delikatnej kartce pożółkłego papieru.
Już same rysunki robią niesamowite wrażenie, niezwykłe jest to, że tak wiernie zostały przeniesione w świat biżuterii. Detale wykonane ze szkła, kamieni i szlachetnego kruszcu. Delikatne sploty zakończone listkami i realistycznymi kwiatami, choć chyba najbardziej niesamowite są postacie i owady wyrzeźbione w szkle… lub kto wie, może odlane w specjalnej formie?
GDY BIŻUTERIA TO ZA MAŁO
Flakoniki, dzbany, patery, lampiony…, to tylko niektóre twory, które wychodziły spod ręki mistrza. Lalique odcisnął piętno w krainie biżuterii Art Noveau, zapewne miał wpływ również na twórców z innych dziedzin, a z jego warsztatu wyszedł nie jeden zdolny uczeń. Jednak, to nie biżuteria była dla niego najistotniejsza, ledwie klika gablotek zajmowały te drobne dzieła sztuki, aby w następnych nabrać sporych rozmiarów i stać się przedmiotami użytku codziennego klas wyższych. Nadal otaczają nas motywy rodem z tajemniczego ogrodu, a może Ogrodu Poznania Dobra i Zła, gdzie wspólnie pasie się łania, pływa delfin, a róże zakwitają koło ostu?
Zatracamy się w obłych formach, szkło niczym iluminacja promienieje i przyciąga nas, jak magnes. Niepostrzeżenie miękkie zawiłości nabierają nowych kształtów, pojawiają się abstrakcyjne wzory i ostrzejsze krawędzie stylu Art Deco. Motywy ulegają uproszczeniu, wkraczamy w zupełnie inny wiek, zmierzamy ku przyszłości, a wśród dzieł użytkowych odnajdujemy biżuterię już w zupełnie innym klimacie.
GRA ŚWIATEŁ I CIENI
Czas zakończyć historię o grze świateł i cieni, na koniec poznajemy jeszcze proces tworzenia szklanego wazonu we współczesnej fabryce szkła, która oprócz projektowania nowych wzorów produkuje jeszcze egzemplarze wedle rysunków Lalique’a. Krok po kroku, od formy przez kilkanaście dłoni, gdzie każde mają do wykonania swoje zadanie. Zatoczyliśmy koło, znów oświetla nas intensywne światło przy kasach, wyjmujemy bagaże z szafek, zakładamy szaliki. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie przed muzeum, taki mój mały zwyczaj. To był piękny dzień!